Coffeetalk: Dlaczego dziś trudniej jest być szczęśliwym?
Dzień dobry!
Ostatnio miałam kilka przemyśleń na temat szerokiej definicji szczęścia. Stąd dziś, postanowiłam się z Wami podzielić moimi wnioskami. Zapraszam do kolejnego postu z serii Coffeetalk. Zatem, jak mówi tytuł, łapcie za ukochaną kawę, herbatę i ciastko. Mam nadzieję, że ten wpis nakłoni was do dalszych refleksji na ten temat.
A zatem...szczęście. Dlaczego uważam, że kiedyś było o nie łatwiej? Wyjdźmy od filozofii. Na pewno znany jest Wam Epikur. Od jego imienia wywodzi się nurt filozoficzny zwany epikureizmem. Zakłada, że szczęście zależy od przyjemności. Odnosi się bardziej do życia doczesnego, niż do metafizycznego świata. Przyjemność można znaleźć w radości z samego życia, istnienia, obcowania z naturą i bliskimi, a także w rzeczach niby prozaicznych: czytanie, masaż, jedzenie. Diogenes z kolei, szczęście upatrywał w ascezie, skupieniu się na metafizyce przy jednoczesnym wyzbywaniu się wszelkich zbędnych dóbr materialnych. Sam filozof, według legendy, żył w beczce, z dala od rodziny i przyjaciół. Obaj uczeni przedstawiają zupełnie sprzeczne opinie o szczęściu i jego źródłach. Dziś, znacznie bliżej nam do Epikura. Ba, nawet mocno rozszerzamy pojęcie jego filozofii, a w definicji szczęścia główną rolę odgrywają dobra materialne, status społeczny, zawód, czy wygląd. To powinno dawać nam szczęście. Czy Diogenes był głupcem i nie miał racji? Według statystyk rośnie liczba osób chorych na depresję, nerwicę. Wcale nie definiujemy się jako szczęśliwi ludzie. Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie zapewne jest złożona i nikt z nas do końca nie może mieć pewności skąd bierze się ta tendencja. Możemy wskazać kilka czynników, które mogły mieć na to wpływ.
Jeśli zapytalibyśmy naszych rodziców albo dziadków, to większość z nich z pewnością powiedziałaby, że za czasów ich młodości, ludzie byli bardziej otwarci, życzliwsi i częściej się ze sobą spotykali. Niby internet, smsy, maile- to powinno pomóc nam komunikować się z otoczeniem. Niestety, coraz częściej zdarza się, że takie komunikatory zamiast być pośrednikami w umawianiu się na spotkanie, stają się ich miejscem. Piszemy, a nie mówimy. Nie ma naszych min, łez albo śmiechu. Są emotikony, które robią to za nas. Nie widzimy twarzy. Rzadziej wychodzimy z domu. O ile Messenger albo sms sprawdza się, kiedy chcemy porozmawiać z kimś, kto jest na drugim końcu kraju lub świata, o tyle nie chce nam się spotykać z przyjaciółką pięć ulic dalej, bo...pada. Nie zapominajmy też o tym, że w necie czujemy się anonimowi. Jak łatwo jest kogoś obsmarować, napisać trollowski komentarz pod zdjęciem. Skutkiem jest mniejszy kontakt z człowiekiem na rzecz komputera lub smartphone'a. Czy emotikona pocieszy nas tak samo jak objęcie ramieniem przez przyjaciela? Otrzymany mail nie cieszy tak samo jak długo wyczekiwany list od koleżanki z wakacji mieszkającej 600 km dalej.
Według mnie, jedną z przyczyn szerzącego się "nieszczęścia" jest rzadszy kontakt z człowiekiem. Ludzie, to zwierzęta stadne- taka jest prawda. Potrzebujemy się razem cieszyć i płakać. Co z tego, że wywalimy swoje żale w poście na FB? Moim zdaniem problem wydaje się zawsze mniejszy, kiedy mówimy o nim wprost i na głos. Łagodnieje, kiedy wypłaczemy się komuś w ramię, ktoś nas pocieszy, a nie wyśle smutną buźkę. Tracimy swoją odwagę w realnym życiu. Jesteśmy anonimowi, ale tylko pozornie. Mniej życzliwi, mniej empatyczni, samotniejsi, mimo 1000 znajomych na Facebooku.
Teoretycznie, bogacimy się. Mamy coraz wyższe pensje, wyjeżdżamy na wakacje. Stać nas na kupno drożej i modnej odzieży, dodatku do mieszkania, kosmetyków. Kiedyś rozmawiałam z przyjaciółką. Stwierdziła, że piękny dom i strój, bogate urządzenie, przemyślane i perfekcyjne, bardzo często ukazuje pustą i ubogą duszę, albo jest tylko iluzją, kolejną kreacją siebie przed innymi, podczas gdy sami nie mamy sobie nic do zaoferowania. Coś w tym jest. Na pocieszenie kupujemy sobie jakąś błyskotkę, albo gadżet. Pytanie tylko, czy naprawdę jest nam to potrzebne, a smutek albo złość znika? Może na moment o nim zapominamy. Ale nic to nie rozwiązuje. Przykre jest też to, że zabiegani i zapracowani rodzice kupują swoim dzieciom wypasione zabawki. Zatrudniają nianie, które uczą ich dzieci liczyć, tańczyć, śpiewać i znają 5 języków obcych. Rodzic przychodzi pod koniec dnia, kiedy jego dziecko już śpi, wychodzi, gdy rano niania zabiera się za przygotowanie maluchowi śniadania. Co z tego, że dzieciak ma pełno zabawek, kiedy brak mu wiecznie zapracowanych rodziców. Rozmowy z nimi, zabawy, wspólnego wyjścia na spacer. Tak, na spacer. Do parku. Nie do galerii handlowej po kolejną parę butów.
Moja obserwacja? Za dużo czasu zabiera nam zarządzanie finansami i wydawaniem pieniędzy. Nie twierdzę, że jest to nie ważne. Ale nie najważniejsze. Zaglądamy do sąsiadów: kupili nowy samochód, mają nowe firanki w oknach. I porównujemy się, albo zaczynamy snuć teorie spiskowe, skąd inni mają na to kasę. Przede wszystkim, nie zaglądajmy innym do portfela. Musimy zważać na swoje potrzeby i nimi się kierować. Odróżniać zachcianki i kaprysy od prawdziwych potrzeb. Pieniądze też nic nie świadczą o drugim człowieku. Bogaty i biedny- kierujmy te przymiotniki określając wnętrze człowieka, a nie stan jego portfela.
Modelka zamieściła zdjęcie na Instagramie. Piękna, szczupła, świetna figura. Zyskuje tysiące polubień. Potem kolejna instagramowa księżniczka publikuje fotę swojego lunchu, następna selfie z siłowni. Sypią się lajki, serduszka- jak zwał, tak zwał. Potem kupujemy kolorowe czasopismo o modzie. Tytuł: "Jak zaakceptować samego siebie", poniżej kolejny nagłówek "Schudnij z nami 10 kg". Ironia? Zewsząd jesteśmy zasypywani pięknymi zdjęciami idealnego życia, szczupłej "fit" sylwetki, organicznego jedzenia, perfekcyjnego makijażu-kamuflażu, drogich ubrań. Pokazywane jest nam jak powinno wyglądać nasze życie, jak do takiego stanu rzeczy dążyć. Rodzi to w nas negatywne uczucia, ciągłe porównywanie się, ciągłe dążenie do tego wykreowanego przez media wizerunku życia i jego stylu. Ciężko jest być zadowolonym z siebie i swojego życia, kiedy naokoło ktoś ciągle próbuje nam uświadomić jacy powinniśmy żyć, jak się ubierać, odżywiać, malować i ćwiczyć. Nie pójdę na siłownię, bo nie mam markowej odzieży. Nie ugotuję na obiad czegoś, co na zdjęciu wygląda niekorzystnie. Nie pójdę na plażę, bo nie mam idealnej figury, dostałam tylko 10 lajków, czy to znaczy, że jestem brzydka? itd. Obecnie światem rządzi wręcz obsesja na punkcie tego ideału. Kreowanego wizerunku, który w prawdziwym życiu nie zdaje egzaminu. Czy naprawdę ten, kto wstawia piękne zdjęcie wygląda tak na żywo? Kwestia światła, ustawienia, filtru, noszonych ubrań, makijażu, Photoshopa. Piękny marmurowy stolik, na którym stoi apetyczne wyglądające danie? A może rozłożona tekturka na podłodze o marmuro- podobnym gradiencie, dobre ułożenie liści bazylii na pomidorówce i podkręcenie kolorów filtrem?
Moim zdaniem łatwo dać się sobą zmanipulować, uwierzyć w to perfekcyjne życie, równie łatwo jak małemu dziecku wmówić istnienie Św. Mikołaja. Sama obserwuję podobne zachowania u siebie. W konsekwencji, zamiast czerpać wzór i inspiracje, dołuję się, że moje życie nie jest jak z bajki. Warto zachować zdrowy rozsądek i rześki umysł. Działać, a nie ślęczeć i przeglądać ładne obrazki. Trzeba robić coś samemu, rozwijać się, a nie tylko narzekać na braki. Zauważyć plusy samego siebie i tego, co się posiada. Ilość serduszek i polubień nie odzwierciedla poziomu jakości naszego życia.
Mam stopień magistra, ale robię doktorat. Znam 6 języków obcych. Dostaję kolejny awans, myślę nad założeniem własnej firmy. Znany scenariusz? Pniemy się po stopniach kariery zawodowej. Wszyscy idą na studia, wszyscy są być kimś. Po 20 latach pracy w korporacji stają się wrakiem samego siebie. Często nie mają rodzin, nie było czasu na jej założenie- tłumaczą. Znajomi, przyjaciele? Od dawna się poodwracali. Czy rzeczywiście wtedy jest się kimś? Wiele osób, kiedy zapyta się je, kim są, odpowiadają niemalże natychmiast wymieniając swój zawód. Jaka powinna być odpowiedź? Przede wszystkim, jestem człowiekiem. Tak, dokładnie to. Dajmy sobie czas na ludzkie uczucia, na nawiązywanie relacji. Nie chodzi o to, by zupełnie się nie rozwijać, nie uczyć. Ale o to, by robić sobie przerwę, zatrzymać się, zastanowić się dokąd prowadzi ten owczy pęd. Czy może czasem czegoś nie przeoczyliśmy. Pisałam już o tym jakiś czas temu. Moje zdanie pozostaje niezmienne. Być "kimś"- pewnie. Ale nie za wszelką cenę.
Patrząc wstecz...kilkadziesiąt lat temu nie mieliśmy telewizora, komputera, komórek, Facebooka czy Instagrama. Słabo to pamiętam, byłam jeszcze wtedy dzieckiem. Bardziej kieruję się opowieściami rodziców i starszych krewnych. Kiedyś,będąc małą dziewczynką, gdy chciałam wyjść z koleżanką na plac zabaw, to wołałam przez okno, leciałam zapukać do jej drzwi. Do babci wysyłałam (i do tej pory to robię) kartki na 21 stycznia. Na urodziny znajomi dzwonili z życzeniami, a nie zostawiali "Stówka" na Facebooku. Robiło się kilkadziesiąt zdjęć z wakacji, a nie tysiące, byle nie marnować kliszy na głupie ujęcia.Potem fotki lądowały w grubym albumie, a nie w folderze "Wakacje 2017". W prowincjonalnym Olsztynie pierwsza galeria handlowa powstała dość późno. Ale było gdzie kupić ciuchy. Sąsiedzi często się do siebie odzywali, znali się, zapraszali na kawę. Nikt nie uciekał ze spuszczoną głową i nie zatrzaskiwał drzwi przed nosem, byle nie powiedzieć "Dzień dobry". Było mniej supermarketów. Za to pełno osiedlowych sklepików, gdzie podchodziło się do lady i mówiło, co ma się zamiar kupić. Żywność była mniej przetworzona. A warzywa mieliśmy od babci, która mieszkała na wsi. To było dopiero prawdziwe BIO i Organic! Ludzie nie kupowali tyle mięsa, mniej było też chemicznych dodatków. A moim ukochanym daniem nie było wcale jakieś wymyślne danie z mąki kasztanowej, karobu i organicznych marchewek. Za to pierogi z kapustą i z grzybami. Pyszne, wegańskie (chociaż wtedy weganką jeszcze nie byłam), proste, z mąki pszennej. Uczyłam się najlepiej w szkole, bo sama chciałam i czerpałam z tego przyjemność. Nie po to, by pochwalić się świadectwem z czerwonym paskiem na Instagramie. Kiedy chciałam się skontaktować z koleżanką z klasy, żeby podała mi lekcje, szukałam numeru w książce telefonicznej.
Nie mówię, że teraz jest źle. Jest wygodnie. Prościej- w teorii. Żyjemy w czasach idealnych. Wolny kraj (o ile ten rząd go nie zniewoli), internet, telefon, telewizja, więcej pieniędzy. Niby wszystko poszło do przodu, ku lepszemu. Jednak tak bardzo skupiamy się na pieniądzach, statusie materialnym, opinii publicznej, że zapominamy, by żyć też dla siebie i nie na pokaz. Podobnie jak z dynamitem. Wcale nie był wynaleziony, by zabijać. Pierwotnie miał pomagać w burzeniu starych budynków i dróg, by w ich miejscu postawić nowe obiekty. Myślę, że w tym przypadku jest podobnie. Coś, co miało polepszać kontakty z ludźmi, pomóc je utrzymywać, bawić się fotografią, wykorzystaliśmy przeciw sobie. Może podświadomie? Nie wiem. Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie. Nagle staliśmy się uczestnikami wyścigu, którego mety jeszcze nie znamy. Czy kiedyś było lepiej? Nie, nie było. Było inaczej. Nic jednak nie rozpraszało nas tak bardzo z prostej przyczyny. Nie było wiele.
A jakie wnioski? Przede wszystkim zatrzymać się, zastanowić, pomyśleć. Określić siebie i docenić to, co się ma. Wyjść do ludzi, wylogować się z portali społecznościowych i umówić się na kawę z przyjaciółką. Zachowanie umiaru i zdrowego rozsądku jest dobre dla nas w każdym przypadku. Mówię też o sobie, bo i mnie zdarza się nakręcić i zapędzić w kozi róg. Czas cieszyć się życiem, a nie jego iluzją. Tyle ode mnie na dziś. Jestem ciekawa Waszych opinii na ten temat.
Buziaki :*
Komentarze
Prześlij komentarz